W ostatnich dniach zetknęłam się bliżej z problemem dzieci autystycznych. Od lat miałam z nimi kontakt poprzez moich znajomych, zmagających się z tą chorobą, ale nie z pozycji osoby, która miałaby włączyć się w terapię.
I co się okazało? Rozmowa z Mamą – osobą bardzo świadomą i aktywną w środowisku autystyków, pokazała dwie trudne rzeczy:
Po pierwsze – nie ma lekarzy, którzy holistycznie, całościowo zajmowaliby się leczeniem tego trudnego zaburzenia.
I tak np. jeden lekarz leczy problemy z jelitami, inny – z układem nerwowym, jeszcze inny dostaje zgłoszenie dotyczące pasożytów.
A rozwiązaniem są najczęściej antybiotyki, kolejne antybiotyki.
Za tym idzie pogłębiająca się dysbioza w jelitach. Czasem próbuje się podawać probiotyki, nie sprawdzając, czy mają szansę „zamieszkać” w środowisku jelit.
Nikt nie analizuje wyników całościowo, nie wyciąga wniosków i nie widzi korelacji. A przecież problem dotyczy jednej osoby, jednego integralnego organizmu.
Dlatego rodzi się problem drugi – rodzice wymieniają się informacjami i podejmują bardzo schematyczne działania, często zależne od tego o czym „się mówi i pisze aktualnie w sieci”.
Bardzo to trudne i mnie osobiście wprawiło w wielką konsternację.
Bo jako fitoterapeuta widzę tak wiele naturalnych możliwości wspierania organizmu dziecka z autyzmem, aby regulować pracę jelit, wzmacniać układ nerwowy (kortyzol, naturalny rytm dobowy itp.) czy immunologiczny.
Inną ważną kwestią jest dieta – codzienny czynnik zdrowia, który może znacząco zmienić przebieg choroby i jakość życia dziecka.
Tak wiele można zrobić – w harmonii z naturalnymi możliwościami(!) organizmu, w ścisłym związku z przyczyną, a więc bezpiecznie.
Tylko – kiedy świadomość Rodziców na to pozwoli?