Jak co roku chowamy nasze naturalne skarby przed zimą, która pewnie zamierza skuć wszystko lodem i okryć śniegiem.
A skarby świętokrzyskiej ziemi są niezliczone…i mówię tylko o tych późnojesiennych.
Poza tymi, które dojrzały w sadzie: pigwa, pigwowiec, przepyszne winogrona – wokół pełno jest dzikich owoców, o niezwykłych smakach, aromatach, właściwościach zdrowotnych.
Myślę tu o dzikiej róży, która porosła północną miedzę, jarzębinie, prastarej tarninie, głogu, koralowej kalinie, czy kwaśnicach, wygrzewających się pod płotem…
Wiele z nich najlepiej smakuje po pierwszych przymrozkach, dlatego warto cierpliwie poczekać.
Bo tak to bywało dawniej na wsi: spracowani ludzie zbierali plony z pól – do Wszystkich Świętych, a potem mieli trochę czasu, aby i te dzikie skarby zgromadzić w spiżarni.
My też gromadzimy…i powstają soki, dżemy i pyszne nalewki.
Wyjątkowo mokra i mglista jesień nie pomaga w tym roku w zbiorach, także nadzwyczaj skromnych.
Tym bardziej pieczołowicie chwyta się każdy słoneczny dzień, aby zdobyć choćby koszyczek owoców.
Największą radością dla nas są w tym roku pierwsze własne owoce pigwy: młodziutkie, delikatne i subtelne w smaku.
Pigwa to owoc bardzo cenny: nie tylko bogaty w witaminy, mikro-i makroelementy, ale także silnie oczyszczający organizm z toksycznych złogów. Tak opisywała go m.in.św.Hildegarda z Bingen, zalecając chorym na choroby reumatyczne.
Ponieważ naszej pigwy było za mało na konfitury, jak to prezentowałam rok temu (z owoców kupionych na bazarze) – zostaną składnikiem mężowskiej nalewki…