Muszę przyznać, że nie jestem entuzjastką pączków, ani innych ciastek pieczonych w głębokim tłuszczu.
Gdy jednak przychodzi Tłusty Czwartek – ulegam proszącym spojrzeniom Domowników i Gości i od rana zarabiam drożdżowe.
Jak Mama i Babcie…
Napaliłam w kominie(mam taki tradycyjny), aby ciasto miało cieplutko i rosło „jak na drożdżach”. Bo żaden elektryczny piekarnik nie zastąpi tego równomiernego klimatu.
Przy okazji w domu zrobiło się tak nostalgicznie swojsko…
Na razie mieszam składniki. Oczywiście, zamieniam co się da i tworzę pączki bardziej Hildegardowe, a jakże…
Mąkę pszenną zastąpiłam najlepszą orkiszową od Pana Roberta, masło zastąpiłam olejem.
Oba są znakomite, jednak olej daje więcej wilgotności. Broń Boże, nie pomyślałabym o margarynie!
Trochę ciężko się wyrabia, z tymi moimi reumatyzmem złamanymi rękami, ale daję radę. Tylko dziś tak walczę, bo na co dzień używam robota z programem do drożdżówek.
W końcu Tłusty Czwartek nie zdarza się dwa razy.
Ciasto wyrośnięte, więc wkraczają kolejne subtelności. Marmolada – pigwowa, pachnąca i zdrowa – właśnie dla reumatyków.
Do niej – bajeczne płatki różane – wspomnienie lata, które za chwilę stanie się sercem moich pączków.
Pączki rosną, pysznią się coraz bardziej, a potem lądują w mruczącym smalcu.
Rumiane, kuszące trafiają wreszcie do ostatniego zabiegu: zostają przyprószone pudrem bieli i, oczywiście, nutką od św.Hildegardy – rozgrzewającym galgantem.
Ludzie już szczęśliwi, a teraz pora na sikory, które krążą za oknem.
Dla nich też jest niespodzianka: do lekko przestudzonego smalcu ze smażenia dodajemy okruszki chleba, ziarenka, aby zrobić z nich znakomity przysmak na mroźne dni.
Ptaszki są zachwycone, całe dnie walczą o miejsce przy kubeczku zawieszonym na drzewie.
A my, pałaszując pączusie św.Hildegardy – przyglądamy im się z satysfakcją.
Udanego pączkowania życzymy wszystkim – z naszej Oazy Zdrowia!